Rok temu mój kolega: Adwokat Diabła,
mówi (nie pyta a stwierdza) do mnie: „biegniesz ze mną rzeźnika w przyszłym roku”.
Niekulturalnie odpowiedziałem że nie ma takiej opcji. No ale
powiedzmy że nie miałem wyjścia. Zostałem zapisany do teamu:
„Napier(aj)dalaj” ;) W zamiarze było się konkretnie
przygotować, ale wyszło jak zawsze. Z resztą jak tu się
przygotować do biegania po górach na dystansie 80km skoro jestem
niedzielnym biegaczem?
Klamka zapadła. Więc najpierw jak na
prawdziwego biegacza ultra przystało, wykonałem sobie konkret
dziarę na całej ręce. W końcu jak się bawić to na całego. Ale wrócę do sedna, czyli do imprezy. Pierwsze kłody pod nogi to
start o 3 w nocy. Jak można biegać a wcześniej nie spać? No cóż
jednak 3 godziny snu musiały wystarczyć. Pakuje do plecaka co się
tylko da, nie może braknąć niczego, w końcu nie wiem czego się
spodziewać. Autobusy dowożą nas na start, gdzie melduje się 660
druzyn ! 1200 zawodników wyruszy z Komańczy w stronę Cisnej, toż
to tłok większy niż na Krupówkach. Ustawiamy się na starcie „Na
Świerca”. Czyli pierwsza linia. Super, chociaż przez chwile na
prowadzeniu. Ale dobra, lecimy.
Oczywiście jak na mnie przystało
chyba jako jedyny w tym peletonie nie miałem czołówki, no ale po
co? Skoro 1199 innych zawodników świetnie mi oświetlało drogę. Po 7 km szerokiej drogi odbijamy w las i w cięższy teren. Sebastian
Koniec (mój Adwokat) mówi że w końcu zaczniemy normalnie się
poruszać. Wiec biegne dalej a nawet przyspieszam. Oglądam się po
chwili i nie widzę mojego towarzysza niedoli. Myślę sobie:
„dlaczego On nie biegnie jak ja biegnę?” Troszkę zwalniam,
czekam i po chwili już biegniemy razem. I tak zaliczamy Jeziorka
Duszatyńskie, później Chryszczatą kierując się w str. Cisnej.
Zaczynają mnie obcierać spodenki, no cóż kupione w Lidlu na
promocji to nie ma się co dziwić. Ale jak to słyszałem że ten
kto biegnie Rzeźnika to ma stalowe jaja, więc stwierdziłem że
stal nie czuje obtarć i przestałem się przejmować. Patrząc na
zegarek i czas biegu, mam cichą nadzieję że Adwokat i „gówniarz”
złamią 4h do pierwszego przepaku. Niestety brakło nam niecałe 10
minut, chociaż było to wykonalne. Jest przepak i przerwa na
najsmaczniejsze w życiu naleśniki. W tym miejscu przekroczyłem
swój najdłuższy dystans jaki w życiu przebiegłem (30 km).
W
Cisnej Katarzyna Koniec (Nasz nielegalny support) daje nam kije więc możemy lżej się
wspinać. Po 200 metrach zaliczam pierwszą glebę. W końcu kije
przeszkadzają a miały pomóc. Niestety nie wiem jak te patyki się
trzyma i co z nimi robić? Póki co zbędny balast. Ale już na
stromym podejściu zaczynam łapać technikę i załączam napęd 4x4
i równiutko wspinam się do góry w stronę Jasła i Małego Jasła.
Chyba idzie mi to nieźle, lub tak mi się wydaje. I tak góra dół
sobie śmigamy. W okolicy 43 km dopada mnie dziwny kryzys. Jest
zbieg. Seba pogonił jak dzik i tyle Go widziałem, a ja „kalicze”
próbując się stoczyć. Myślę sobie: „dlaczego On biegnie jak ja
nie biegne”? (karma wraca). Bardzo dużo osób mnie wyprzedza. Na
dole Seba czeka na mnie. Zdążył już wykonać telefon do bazy,
zamówić pizze, opłacić rachunki oraz przescrollować facebooka do
samego dołu. ;) Wbijamy na szeroką szutrówkę. Najgorsze moje
biegowe 3,5km. Ledwo doczołguje się do bufetu. Mój Adwokat zapierdziela konkretnie, jak typowy dzik, a ja myślę o tym aby dać sobie spokój. "To jest bez sensu" - myślę. W końcu jest bufet. Wypijam chyba z 6 litrów różnych soków, cocacoli (pepsi było za
dopłatą a po drodze zgubiłem pisiont groszy więc nie kupiłem).
Zjadam żelki, czekoladki i kolejnego smacznego na-leśnika.
Tankowanie i ruszamy. Tu organizator stwierdził że zrobi nam
rewizje osobistą i sprawdzi czy mamy telefony i folie NRC. Kazałem
mu grzebać, chciał to ma. Idziemy dalej. Wstrzymuję Sebę
abyśmy jeszcze nie biegli, póki co szybki marsz. Zaczyna się
podejście pod Paportną. Przy napędzie 4x4 włączam jakieś dziwne
turbo i nie czując zmęczenia gonie na szczyt. Czuję że dostałem
drugie życie, biegnie mi się wyśmienicie. Docieramy do Okrąglika,
zaczyna padać deszcz, robi się burzowo. Zbiegi, których wciąż
nie potrafię pokonywać, stają się jeszcze trudniejsze, podbieg to
3 kroki w górę, jeden w dół. Tak ślisko. Nieważne. Cały czas
jesteśmy informowani smsem o miejscu. Po każdym ptk. kontrolnym mam
info. Najpierw 210, później 175, kolejny ptk. to 140 miejsce….
cholera jeśli bieg miałby z 300 km to byśmy wygrali – a tak
licząc to braknie nam dystansu :) Przed punktem w Roztokach wbijamy
w asfalt. Nie miałem pojęcia ze bieg po asfalcie może przynieść
tyle negatywnych emocji (i to w dół) ! Po bufecie, który szybko
opuszczamy czeka nas Hyrlata. Na podejściu błoto po kolana. To już
prawie 70 km, meta już tuż, tuż. A gówno prawda. Zbiegać się
nie da. Przynajmniej dla mnie. Zaczynam mieć zwidy. Szkoda że nie
spotkałem Elvisa Presleya i Kurta Cobaina. Za Hyrlatą ostatnie
podejście na którym Strava pokazuje miejscami ponad 46%. Kolejne
podejście do nieba trwające wieczność. Patrząc na czas widzę że
nie uda się złamać 14 godzin. Warunki kiepskie jak na mnie. Ale co
mnie martwi to to że bateria w zegarku zaczyna się kończyć. A to
jest niedopuszczalne aby mieć nie dokończony ślad GPS na Stravie. W
tajemnicy napiszę że drugi zegarek włączony działa w plecaku
(szach-mat ) Ostatni zbieg, stromizna mi nie idzie, lecz przy
wypłaszczeniu znów się rozkręcam i o dziwo gonie. Chyba kończąca
się bateria w zegarku napędzała mnie aby szybko dotrzeć do mety.
Czekam chwilkę na Adwokata Devila i z triumfalnym okrzykiem
zarzynanej zwierzyny wbiegamy na metę. Kończymy z czasem 14h20
minut. Ja się cieszę że w ogóle ukończyłem, Seba to stary
wyjadacz więc o Niego się nie martwiłem.
Na koniec pytania:
-„Czy jestem ultrasem”?
Kategorycznie odpowiadam „NIE” Na ultrasa trzeba mieć wygląd i pieniądze.
Kategorycznie odpowiadam „NIE” Na ultrasa trzeba mieć wygląd i pieniądze.
-„Czy pobiegniesz jeszcze raz
Rzeźnika”?
Tak – Daj mi 5000zł (netto) to pobiegnę z miłą chęcią. Pieniądze już będę miał, a wygląd ….. aaa nieważne.
Tak – Daj mi 5000zł (netto) to pobiegnę z miłą chęcią. Pieniądze już będę miał, a wygląd ….. aaa nieważne.
Trochę statystyk:
Ilośc km przebiegniętych w 2019 roku
od 1 stycznia do BRZ: 444km
Ilość złapanych kleszczy : 0
Ilośc spalonych kalorii: 6751 kcal
Ilość kroków: 97000
Brawo Jakub. Jestes dzik!
OdpowiedzUsuń