poniedziałek, 23 września 2019

Bieg Rzeźnika 2019


   Rok temu mój kolega: Adwokat Diabła, mówi (nie pyta a stwierdza) do mnie: „biegniesz ze mną rzeźnika w przyszłym roku”. Niekulturalnie odpowiedziałem że nie ma takiej opcji. No ale powiedzmy że nie miałem wyjścia. Zostałem zapisany do teamu: „Napier(aj)dalaj” ;) W zamiarze było się konkretnie przygotować, ale wyszło jak zawsze. Z resztą jak tu się przygotować do biegania po górach na dystansie 80km skoro jestem niedzielnym biegaczem?
Klamka zapadła. Więc najpierw jak na prawdziwego biegacza ultra przystało, wykonałem sobie konkret dziarę na całej ręce. W końcu jak się bawić to na całego. Ale wrócę do sedna, czyli do imprezy. Pierwsze kłody pod nogi to start o 3 w nocy. Jak można biegać a wcześniej nie spać? No cóż jednak 3 godziny snu musiały wystarczyć. Pakuje do plecaka co się tylko da, nie może braknąć niczego, w końcu nie wiem czego się spodziewać. Autobusy dowożą nas na start, gdzie melduje się 660 druzyn ! 1200 zawodników wyruszy z Komańczy w stronę Cisnej, toż to tłok większy niż na Krupówkach. Ustawiamy się na starcie „Na Świerca”. Czyli pierwsza linia. Super, chociaż przez chwile na prowadzeniu. Ale dobra, lecimy.

 Oczywiście jak na mnie przystało chyba jako jedyny w tym peletonie nie miałem czołówki, no ale po co? Skoro 1199 innych zawodników świetnie mi oświetlało drogę. Po 7 km szerokiej drogi odbijamy w las i w cięższy teren. Sebastian Koniec (mój Adwokat) mówi że w końcu zaczniemy normalnie się poruszać. Wiec biegne dalej a nawet przyspieszam. Oglądam się po chwili i nie widzę mojego towarzysza niedoli. Myślę sobie: „dlaczego On nie biegnie jak ja biegnę?” Troszkę zwalniam, czekam i po chwili już biegniemy razem. I tak zaliczamy Jeziorka Duszatyńskie, później Chryszczatą kierując się w str. Cisnej. Zaczynają mnie obcierać spodenki, no cóż kupione w Lidlu na promocji to nie ma się co dziwić. Ale jak to słyszałem że ten kto biegnie Rzeźnika to ma stalowe jaja, więc stwierdziłem że stal nie czuje obtarć i przestałem się przejmować. Patrząc na zegarek i czas biegu, mam cichą nadzieję że Adwokat i „gówniarz” złamią 4h do pierwszego przepaku. Niestety brakło nam niecałe 10 minut, chociaż było to wykonalne. Jest przepak i przerwa na najsmaczniejsze w życiu naleśniki. W tym miejscu przekroczyłem swój najdłuższy dystans jaki w życiu przebiegłem (30 km).


   W Cisnej Katarzyna Koniec (Nasz nielegalny support) daje nam kije więc możemy lżej się wspinać. Po 200 metrach zaliczam pierwszą glebę. W końcu kije przeszkadzają a miały pomóc. Niestety nie wiem jak te patyki się trzyma i co z nimi robić? Póki co zbędny balast. Ale już na stromym podejściu zaczynam łapać technikę i załączam napęd 4x4 i równiutko wspinam się do góry w stronę Jasła i Małego Jasła. Chyba idzie mi to nieźle, lub tak mi się wydaje. I tak góra dół sobie śmigamy. W okolicy 43 km dopada mnie dziwny kryzys. Jest zbieg. Seba pogonił jak dzik i tyle Go widziałem, a ja „kalicze” próbując się stoczyć. Myślę sobie: „dlaczego On biegnie jak ja nie biegne”? (karma wraca). Bardzo dużo osób mnie wyprzedza. Na dole Seba czeka na mnie. Zdążył już wykonać telefon do bazy, zamówić pizze, opłacić rachunki oraz przescrollować facebooka do samego dołu. ;) Wbijamy na szeroką szutrówkę. Najgorsze moje biegowe 3,5km. Ledwo doczołguje się do bufetu. Mój Adwokat zapierdziela konkretnie, jak typowy dzik, a ja myślę o tym aby dać sobie spokój. "To jest bez sensu" - myślę. W końcu jest bufet. Wypijam chyba z 6 litrów różnych soków, cocacoli (pepsi było za dopłatą a po drodze zgubiłem pisiont groszy więc nie kupiłem). Zjadam żelki, czekoladki i kolejnego smacznego na-leśnika. 


   Tankowanie i ruszamy. Tu organizator stwierdził że zrobi nam rewizje osobistą i sprawdzi czy mamy telefony i folie NRC. Kazałem mu grzebać, chciał to ma. Idziemy dalej. Wstrzymuję Sebę abyśmy jeszcze nie biegli, póki co szybki marsz. Zaczyna się podejście pod Paportną. Przy napędzie 4x4 włączam jakieś dziwne turbo i nie czując zmęczenia gonie na szczyt. Czuję że dostałem drugie życie, biegnie mi się wyśmienicie. Docieramy do Okrąglika, zaczyna padać deszcz, robi się burzowo. Zbiegi, których wciąż nie potrafię pokonywać, stają się jeszcze trudniejsze, podbieg to 3 kroki w górę, jeden w dół. Tak ślisko. Nieważne. Cały czas jesteśmy informowani smsem o miejscu. Po każdym ptk. kontrolnym mam info. Najpierw 210, później 175, kolejny ptk. to 140 miejsce…. cholera jeśli bieg miałby z 300 km to byśmy wygrali – a tak licząc to braknie nam dystansu :) Przed punktem w Roztokach wbijamy w asfalt. Nie miałem pojęcia ze bieg po asfalcie może przynieść tyle negatywnych emocji (i to w dół) ! Po bufecie, który szybko opuszczamy czeka nas Hyrlata. Na podejściu błoto po kolana. To już prawie 70 km, meta już tuż, tuż. A gówno prawda. Zbiegać się nie da. Przynajmniej dla mnie. Zaczynam mieć zwidy. Szkoda że nie spotkałem Elvisa Presleya i Kurta Cobaina. Za Hyrlatą ostatnie podejście na którym Strava pokazuje miejscami ponad 46%. Kolejne podejście do nieba trwające wieczność. Patrząc na czas widzę że nie uda się złamać 14 godzin. Warunki kiepskie jak na mnie. Ale co mnie martwi to to że bateria w zegarku zaczyna się kończyć. A to jest niedopuszczalne aby mieć nie dokończony ślad GPS na Stravie. W tajemnicy napiszę że drugi zegarek włączony działa w plecaku (szach-mat ) Ostatni zbieg, stromizna mi nie idzie, lecz przy wypłaszczeniu znów się rozkręcam i o dziwo gonie. Chyba kończąca się bateria w zegarku napędzała mnie aby szybko dotrzeć do mety. Czekam chwilkę na Adwokata Devila i z triumfalnym okrzykiem zarzynanej zwierzyny wbiegamy na metę. Kończymy z czasem 14h20 minut. Ja się cieszę że w ogóle ukończyłem, Seba to stary wyjadacz więc o Niego się nie martwiłem.



Na koniec pytania:
-„Czy jestem ultrasem”?
 Kategorycznie odpowiadam „NIE” Na ultrasa trzeba mieć wygląd i pieniądze.
-„Czy pobiegniesz jeszcze raz Rzeźnika”?
 Tak – Daj mi 5000zł (netto) to pobiegnę z miłą chęcią. Pieniądze już będę miał, a wygląd ….. aaa nieważne.


Trochę statystyk:

Ilośc km przebiegniętych w 2019 roku od 1 stycznia do BRZ: 444km
Ilość złapanych kleszczy : 0
Ilośc spalonych kalorii: 6751 kcal
Ilość kroków: 97000
Koszt wydziaranej ręki: 7 zł.
Link do stravy:

1 komentarz: