wtorek, 24 września 2019

V Ultramaraton MAGURSKI w Krempnej



 
Start w Magurskim 2019 nie był planowany. Złożyło się na niego kilka czynników. Pierwszy czynnik to czynnik ludzki - bratanek Sebastian, który czasem coś tam pobiega jak Mu pozwolę, zdecydował się na udział w tym biegu. Rzuciłem Mu więc wyzwanie,
że ma przybiec 10 min przede mną. Drugim czynnikiem była okazja, gdyż zwolniło się miejsce i udało się przepisać pakiet startowy na mnie. Najważniejszym czynnikiem jednak była nagroda główna, którą mógł wylosować każdy uczestnik biegu. Mianowicie Fiat 126p. Tak samochód. Wiec zrodziło się w mojej główce marzenie, że może wygram takie toczydełko i będę panem na dzielni i będę mógł się lansować i cieszyć się tym, że mam starszy samochód niż samochód mojego Synka. Wiec pojechałem bo blisko a później ognisko. No i dystans 22 km po górkach – więc chyba dam radę.



Na starcie około 150 osób. Standardowo już pcham, się do pierwszej linii. Niedługo będzie to nazwane ustawieniem „Na Gryzłę”. Spiker odlicza i ogień. Początek bardzo szybki, ale prowadzę. W końcu kiedy jak nie teraz mam swoje pięć sekund. Niestety na początkowych 200m. nie było fotografa i nikt tego nie uwiecznił. A byłby lans na fejsbuki… Kilka zakrętów po Krempnej i pierwszy podbieg w terenie. No tu już zostaje wyprzedzony przez kilka osób, ale tragedii nie ma. W połowie podbiegu na Kamień (szkoda że nie biegniemy od Grzywackiej) wyprzedza mnie kobieta. Zapewne niejeden ultras z tego powodu popełniłby samobójstwo ale ja nie wymiękam, przecież nie jestem ultrasem. Twardo brnę do góry. Przełęcz Hałbowska, obstawa i kibice coś krzyczą o tym że jestem w okolicy 10 miejsca !! Super, ale niemożliwe. Tak wysokie miejsce a ja nie mam roweru? Jak to? Biegniemy więc dalej – tzn ja biegnę bo biegnę sam. W oddali widzę sylwetkę jedynej pani przede mną i jeszcze jakieś męskie postacie. Trzymam swoje tempo – takie jak umiem, mocniej się nie da. Gdzieś po drodze w środku lasu zauważam samochód z logiem ”Bieg Rzeźnika”. Myślę sobie, że mam jakieś zwidy, omamy. Przecież Rzeźnika już biegłem i nie przypominam sobie abym chciał go powtórzyć. A nie to bufet, tylko samochód zapożyczony od Krzysztofa. Zaczynam podbieg na Kolanin, nie powiem nie ma lekko ale wszystko wybiegam. Jakoś szybko poszło. Zbieg znam z roweru, zjeżdżałem tu, teraz biegnę. Szczerze? Rowerem łatwiej. Z reszta przecież ja nie umiem zbiegać.... 


Na wypłaszczeniu – gdzie jest już łatwo, źle stawiam nogę i upadam. Jak szybko upadłem tak szybko się podniosłem i gonie dalej. Przecież liczy się każda sekunda. Zaczynam doganiać jednego zawodnika, udaje się Go na podbiegu wyprzedzić. Dobiegam kolejny raz do Przełęczy Hałbowskiej. Stąd już tylko w dół i meta. Doganiam do kolejnego konkurenta. Biegnę tuż za Nim do samego asfaltu. Końcówka asfaltowa mnie dobiła. Myślałem ze przyspieszę niestety tak nie było. Straciłem kilkanaście sekund. Bieg kończę na 9 miejscu z czasem 2:04:24. Sebastian przybiega za mną ponad 10 min później. W losowaniu nie miałem również szczęścia, maluch wrócił do stolYcy, gdyż stamtąd przyjechał.


Tak więc plan nie został wykonany, maluch nie wygrany a Sebastian pokonany. I dupa.

1 komentarz: