Start w Magurskim 2019 nie był
planowany. Złożyło się na niego kilka czynników. Pierwszy
czynnik to czynnik ludzki - bratanek Sebastian, który czasem coś
tam pobiega jak Mu pozwolę, zdecydował się na udział w tym
biegu. Rzuciłem Mu więc wyzwanie,
że ma przybiec 10 min przede mną.
Drugim czynnikiem była okazja, gdyż zwolniło się miejsce i udało
się przepisać pakiet startowy na mnie. Najważniejszym czynnikiem
jednak była nagroda główna, którą mógł wylosować każdy
uczestnik biegu. Mianowicie Fiat 126p. Tak samochód. Wiec zrodziło
się w mojej główce marzenie, że może wygram takie toczydełko i
będę panem na dzielni i będę mógł się lansować i cieszyć się
tym, że mam starszy samochód niż samochód mojego Synka. Wiec
pojechałem bo blisko a później ognisko. No i dystans 22 km po
górkach – więc chyba dam radę.
Na starcie około 150 osób. Standardowo
już pcham, się do pierwszej linii. Niedługo będzie to nazwane
ustawieniem „Na Gryzłę”. Spiker odlicza i ogień. Początek
bardzo szybki, ale prowadzę. W końcu kiedy jak nie teraz mam swoje
pięć sekund. Niestety na początkowych 200m. nie było fotografa i
nikt tego nie uwiecznił. A byłby lans na fejsbuki… Kilka zakrętów
po Krempnej i pierwszy podbieg w terenie. No tu już zostaje
wyprzedzony przez kilka osób, ale tragedii nie ma. W połowie
podbiegu na Kamień (szkoda że nie biegniemy od Grzywackiej)
wyprzedza mnie kobieta. Zapewne niejeden ultras z tego powodu
popełniłby samobójstwo ale ja nie wymiękam, przecież nie jestem ultrasem. Twardo brnę do góry.
Przełęcz Hałbowska, obstawa i kibice coś krzyczą o tym że
jestem w okolicy 10 miejsca !! Super, ale niemożliwe. Tak wysokie
miejsce a ja nie mam roweru? Jak to? Biegniemy więc dalej – tzn ja
biegnę bo biegnę sam. W oddali widzę sylwetkę jedynej pani przede mną i jeszcze jakieś męskie postacie. Trzymam swoje tempo – takie jak
umiem, mocniej się nie da. Gdzieś po drodze w środku lasu zauważam
samochód z logiem ”Bieg Rzeźnika”. Myślę sobie, że mam jakieś
zwidy, omamy. Przecież Rzeźnika już biegłem i nie przypominam
sobie abym chciał go powtórzyć. A nie to bufet, tylko samochód
zapożyczony od Krzysztofa. Zaczynam podbieg na Kolanin, nie powiem
nie ma lekko ale wszystko wybiegam. Jakoś szybko poszło. Zbieg znam
z roweru, zjeżdżałem tu, teraz biegnę. Szczerze? Rowerem łatwiej. Z reszta przecież ja nie umiem zbiegać....
Na wypłaszczeniu – gdzie jest już łatwo, źle stawiam nogę i
upadam. Jak szybko upadłem tak szybko się podniosłem i gonie
dalej. Przecież liczy się każda sekunda. Zaczynam doganiać jednego
zawodnika, udaje się Go na podbiegu wyprzedzić. Dobiegam kolejny
raz do Przełęczy Hałbowskiej. Stąd już tylko w dół i meta.
Doganiam do kolejnego konkurenta. Biegnę tuż za Nim do
samego asfaltu. Końcówka asfaltowa mnie dobiła. Myślałem ze przyspieszę niestety tak nie było. Straciłem kilkanaście sekund. Bieg kończę na
9 miejscu z czasem 2:04:24. Sebastian przybiega za mną ponad 10 min
później. W losowaniu nie miałem również szczęścia,
maluch wrócił do stolYcy, gdyż stamtąd przyjechał.
Tak więc plan nie został wykonany,
maluch nie wygrany a Sebastian pokonany. I dupa.
Kolanin... Cos mi to mowi... Wielebny I Tatra ;)
OdpowiedzUsuń