piątek, 12 lipca 2019

Kolarz na Biegu Górskim w Wysowej. (GBG 2017r.)

"Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz...” … czas na kilka słów ode mnie o „III Gorlickim Biegu Górskim” (2017r.) Zacznę jednak od początku. Miesiąc przed biegiem zadzwonił do mnie kolega Karol i zaproponował abyśmy w wystartowali. Szybka decyzja i klamka zapadła.
Pobiegniemy. Miesiąc przygotowań do dużo i mało ;) Do tego czasu udało się pobiegać kilka razy, raz szybciej raz wolniej, raz więcej raz mniej kilometrów, ale wszystko po płaskim, 90% asfalt. Założyłem jednak że będzie fajna zabawa więc bez obaw pobiegnę. Nieważne że dystans 22,5km, nieważne że ponad 1000m w pionie, trzeba spróbować. Dzień startu, zero stresu. Traktuję to jako trening. Zabieram ze sobą 1 żel na czarną godzinę (ma wystarczyć). Biegać z bidonem jak i z plecakiem nie lubię więc nie biorę nic do picia. Zimno, lekko nawet prószy śnieg. Jakoś mnie to nie martwi. Na starcie wiele słynnych nazwisk ze świata biegowego, ultra biegowego a nawet triathlonowego i kolarskiego.(tak mówi lista startowa, ja znam tylko kilka nazwisk) Ustawiam się na samym końcu, aby nie przeszkadzać innym. Na starcie prawie 300 zawodników. Komenda start – i ruszamy. Przyzwyczajony jestem do dość szybkiego wkręcenia się w swoje tempo więc biegnę swoje i powolutku poboczem wyprzedzam. Początkowy kilometr jest w dół, więc biegnie się lekko, lecz po chwili skręcamy ostro w górę i zaczynamy już podbieg. Początkowo nie ma tragedii, biegniemy szeroką szutrówką do góry i w dół. Trzymam tempo chyba przyzwoite. Powolutku czasem kogoś wyprzedzę, ale nie patrzę na to. Po prostu biegnę. W okolicy siódmego kilometra, (weryfikując na podstawie zdjęć) jestem gdzieś na 50 lub 60 miejscu. Fajnie :) 

Trasa odbija w lewo, na szlak graniczny. Zaczyna się pierwszy stromy podbieg. Nachylenie dochodzi do 24%. Widzę zawodników, którzy nie biegną a idą. Nie ma lekko. Mimo wszystko ja biegnę, może nie szybko ale postanawiam nie przechodzić do marszu. Znów kilku zawodników za mną. Pierwszy techniczny zbieg na trasie. Tu wiem że będzie ciężko, wartość mojej techniki w zbieganiu wynosi ZERO. Dwa dni przed startem przeczytałem kilka słów na jakimś forum, że aby dobrze i w miarę bezpiecznie zbiegać, to należy to robić jak „Phoebe w Central Parku z serialu Przyjaciele”. Jednak nauka podczas wyścigu to już za późno. Staram się jak mogę. Kilku zawodników, których zostawiłem na podbiegu, z łatwością jednak mnie wyprzedza w dół. Nieważne, liczy się zabawa i bezpieczeństwo – aby w jednym kawałku znaleźć się na mecie. Ze szlaku granicznego odbijamy w stronę Regietowa Wyżnego. Ciągle w dół. Jednak już nie tak stromo i da się trzymać w miarę równe tempo. Znów kogoś wyprzedzam. Po drodze „Nadworny Fotograf Wiktor Bubniak Fotografia” krzyczy do mnie „najlepsze przed tobą”. Uśmiecham się – odpowiadam „wiem” i biegnę dalej. 


Docieram do bufetu. Na szybko łapię kubek z herbatą, niestety za gorąca aby wypić na szybko, więc zadowalam się dwoma małymi łykami i zaczynam ciekawą wspinaczkę na Rotundę. Tu zrównuję się z jakąś biegnącą kobietą. Później, patrząc po wynikach okazuje się że jest to dziś najszybsza z pań. Nie odpuszczam. Robi się stromiej. Biegnę i znów wyprzedzam. W głowie tylko myśl „biegnij, nie idź” Więc biegnę, truchtam, człapię ale nie idę. Kolejny raz kilku zawodników zostaje w tyle. Docieram do szczytu Rotundy. Szybka weryfikacja trasy i już zaczyna się zbieg.

Rotunda

 Znów tracę, znów mnie wyprzedzają a na końcówce nawet tracę przyczepność i upadam na cztery litery, gdyż stare buty nie dają rady. Wypłaszcza się, można wbić się w swoje tempo aby po chwili stanąć przed ścianą Koziego Żebra, które miało być wisienką na torcie. Raz w życiu byłem tu na rowerze, i tyle pamiętam że było stromo, ale że aż tak stromo to się nie spodziewałem. To „tylko” 1,5 km podbiegu. Muszę przejść do marszu, nie da się biec. Wszyscy idą, sapią, dyszą ze zmęczenia, oczywiście ja też. Nachylenie miejscami dochodzi do 60%. Patrzę na tempo z jakim się poruszam. Niestety tak wolno że zegarek uznał że stoję i pokazuje zero. Docieram na szczyt, trwało to wieczność ale jakoś się doczołgałem. Zostało 2 km do mety i tylko w dół. Powinienem się cieszyć, niestety nogi już nie te co na początku i wymęczone po podejściu. Dodatkowo sznurówki w butach rozwiązują mi się co kilka kroków, muszę się zatrzymywać i poprawiać. Słychać już głos spikera. Biegnę do mety. W końcu jest upragniona tego dnia „kreska”. Miejsce, które zajmuję to 34 OPEN z czasem 2:17:48, tempo 5:57/km. W planach było zrobić mniej niż 3h a realnie po cichu marzyłem o 2:45. Wyszło lepiej niż się spodziewałem, ogólnie nawet rewelacyjnie jak na debiut w biegach górskich i na takim dystansie. W życiu zaliczyłem tylko 3 biegi asfaltowe: 10 km i 2 x 5 km i jeden 6 km po górkach. Reasumując, śmiem twierdzić że do takiego biegu spokojnie można się przygotować trenując tylko na rowerze, a nawet wg mnie każdy kto chce biegać, powinien również trenować na rowerku. Oczywiście treningi biegowe oraz techniki biegowej jak najbardziej są na miejscu. Tu ja mam 100% braku, ale w miesiąc po asfalcie tego się nie nauczę. Wracając do świetnej imprezy, zorganizowanej naprawdę na wysokim poziomie, nie powiem że zjawię się tu za rok, ale polecam każdemu miłośnikowi biegania po górkach. Wspaniałe tereny i przygotowana trasa dała mi mnóstwo satysfakcji pomimo iż bieganie nie jest dla mnie tym czym dla Was, entuzjastów tej dyscypliny.
PS. Mija już kolejna doba od zakończenia biegu a ja wciąż ledwo stoję na nogach i mam kłopoty z poruszaniem się ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz