niedziela, 14 czerwca 2020

Przepalenie - etap 3

Trzeci etap „Przepalenia” już za mną.  Na szczęście za mną, gdyż wyjątkowo mnie przepaliło na maxa. Od samego początku wiedziałem, że nie będzie lekko. Trasa niby płaska, bez podbiegów czy też bez konkretnych zbiegów, więc  „mówili –przyjedz, będzie fajnie”. No i się wybrałem zmierzyć z tą trasą, która biegnie przez malownicze tereny Banicy,  Nieznajowej, Czarnej i Jasionki. 
 

Tym razem na starcie nie było nikogo, a wyjątkowo chciałem się ustawić w ostatniej linii, za wszystkimi. No trudno, startuje więc i od razu prowadzę.  Początek po łące, track na zegarku troszkę się rozbiega ze ścieżką ale mknę i wybieram najdalszy punkt tej łąki jak pan buk przykazał. (Organizator). Za łąką wbiegam w ścieżkę, na której jest sporo błotka.  Zakręty, szykany, krótkie zbiegi i podbiegi,  powodują że tempo nie jest sprinterskie.  Wskakuję w pierwszą rzeczkę, za chwilę w kolejną. I tu dobrze, że się przygotowałem logistycznie i zabrałem odpowiedni sprzęt, który pozwoli mi bezpiecznie pokonać każdą, nawet najgłębszą wodę. 

                

Wskakuję na pierwszy mostek i tu niby nie powinno być zaskoczenia ale wpadam w poślizg. Dobrze że nie jeżdżę na chińskich oponach, więc po lekkiej kontrze wyprowadzam na prostą i dalej bezpiecznie pokonuje kolejne metry błotnisto kamienistej trasy. Wybiegam z lasu na szeroką szutrówkę, oj jak ja nie lubię takich odcinków. Za szeroko jak dla mnie i nigdy nie wiem której części drogi się trzymać. 😉 Wybiegam na krótki odcinek asfaltowy, tempo do tej pory przyzwoite, tzn. tak mi się wydaje wiec staram się nie zwalniać.  Bardzo mi się spodobało, że organizator rozstawił na trasie tak wiele darmowych myjek, aby można się było umyć, umyć buty z błota. Świetnie, nie będę musiał później jechać na myjnie. To się ceni . Na 8 km trasy, biegnę jak było powiedziane lub  napisane, żółtym szlakiem. Kolejne mycie butów za mną, skarpa na którą wyskakuje i …… zegarek krzyczy:  „ZESJŚCIE Z KURSU”! Zatrzymuję się, sprawdzam, no i tak, źle pobiegłem. 

Chociaż widzę szlak na drzewie obok mnie. Chwilka na zastanowienie się i wracam do rozwidlenia. Biegnę na około, jak się później dowiedziałem starym szlakiem. Ale trzymam się tracka, przez co nadkładam troszkę sekund i dystansu. No cóż.  Jak trzeba to trzeba. Dziwne myśli zaczęły przechodzić przez głowę.  A to, że nie zaliczy mi segmentu, a to że już nie ma sensu bo straciłem trochę czasu. Ogólnie taki mały demotywator.  Dziewiąty kilometr trasy, zegarek znów krzyczy że pierdoła ze Mnie i że znów się zgubiłem. Wracam kilka kroków, szlaku nie widzę a miało być łatwo 😉 Stwierdzam że i tak już wcześniej pomieszałem więc niech się dzieje co chce, lece dalej. I tu zaskoczenie, szlak na drzewie przede mną. Więc znów wariacje satelitarne jakieś niewyjaśnione.  Niestety czuję, że to już nie jest ten bieg co powinien być. Czuję powoli iż mój organizm zaczyna się na mnie obrażać i mówi mi abym dał sobie spokój i odpuścił. A przecież na starcie obiecałem mu że wezmę nawet wodę do picia aby mi takich fochów nie strzelał. Czyli dołożyłem sobie na plecy obciążenie a tu takie jaja. Więc dałem mu pić i dalej przebieram nóżkami jak mała dziewczynka czekająca na nagrodę. Docieram do miejscowości Czarne, gdzie będzie tylko pod górę. Szeroko, szutrowo asfaltowo i w słońcu. Zaczynam się rozklejać, przestaje widzieć małe kałuże na drodze i zamiast je ominąć wpadam w nie jak bym chciał wylać z nich wszystką wodę.

 Gdzieś z boku szczeka pies, gdzieś się wypasają owieczki, mijam również drzwi do lasu. Ciągle pod górę. Jest ciężko. Jeszcze jakieś 8 km do mety, a ja nie bardzo to widzę że tam dotrę. Koniec podbiegu, zaczyna się zbieg, na którym wiadomo. że nie odpocznę. Po pierwsze mam ograniczone widzenie więc muszę się skupić na każdym kroku a po drugie …? No właśnie, co po drugie? Nieważne.  Jest i ostatnia wioska na trasie, Jasionka. Kilka zabudowań, jedno wielkie gospodarstwo, z okien domów słychać polską muzykę ludową 😉 A może mnie się przesłyszało? Na końcu asfaltowego zbiegu, strzałki na trasie informują że trzeba skręcić w prawo, centralnie na „pastucha”. Na szczęście ktoś przede mną go położył i śmiało można było przeskoczyć i wskoczyć w błoto, które to błotem nie było a czymś bardziej organicznym 😉 Wybiegam na łąkę, gdzie przed drzewami miałem skręcić w prawo a ja sobie skręciłem za drzewami, a co? Wolno mi bo biegnę wolno. Znów błotko, znów potoczki i tak wbiegam na szutrówkę. Wiem że już blisko, lecz dla mnie te 4 km co pokazuje zegarek to bardzo daleko. Nogi odmawiają posłuszeństwa, oczy już nic nie widzą, głowa już nie potrafi oszukać reszty i jako ostatnia, jak kapitan tonącego statku, kapituluje. Skręcam w lewo, w szlak którym już biegłem na początku, czyli zostało niecałe 3 km. Znów mostki, znów darmowe myjki na trasie, bo w końcu trzeba na mecie być czystym. Niestety ten odcinek mnie już dobija i jak wampir wysysa ze mnie ostatnie krople krwi. Pierwszy raz w życiu wpada mi myśl do głowy aby przejść do marszu. NIE ! Nigdy tak nie było to i teraz nie może. Człapię ale nie idę, raczej się toczę jak baryłka. Ta część biegu trwa wieczność. Zegarek pierwszy raz pokazał tempo ostatniego kilometra powyżej 6 min/km, czyli jest kiepsko. Jedyna myśl to zobaczyć  łąkę i czającą się za nią linię mety. Siła woli ją pokonuję i jak zombie przekraczam mostek oznajmujący koniec tej męczarni  😉 


Zabawa skończona ale trzeba popatrzeć na wyniki. Etap ten kończę na 13 miejscu. Tracę trochę punktów i wciąż muszę się oglądać za siebie, gdyż chłopaki będący bezpośrednio za mną nie składają broni a tym bardziej się rozkręcają. Teraz pytanie co pokaże ostatni etap na Lackowej. Może nie padnę i jakiś przyzwoity wynik będzie. A jeśli padnę? No to padnę …. 😉





Zobacz w aplikacji STRAVA

1 komentarz: