niedziela, 31 maja 2020

Drugie przepalenie



    Jak się powiedziało A to i trzeba powiedzieć B czy może C? Nie pamiętam. Ale skoro na pierwszej edycji Przepalenia zarobiłem jakieś punkciki to i dlaczego by nie powalczyć na drugiej i kolejny raz sprawdzić się z biegającymi zawodnikami. Tym razem trasa w całości przebiega przez tereny Magurskiego Parku Narodowego. Oczywiście wejściówka kupiona, zawsze przecież należy mieć przy sobie bilet.... na wszelki wypadek 😉 Start w Wapiennem, pogoda dziwna. Niby świeci słońce, skwaru nie ma ale coś tam na górze się dzieje i nie wróży najlepiej.

Jak zawsze tak i tym razem do startu konkretnie się przygotowałem. Tzn nie zdążyłem nawet umyć butów po poprzednim przepaleniu co oznacza że międzyczasie nie przejeżdżałem ani też nie przebiegałem obok żadnej myjni... . W tej edycji stwierdziłem że im wcześniej wystartuję tym więcej czasu będę miał na regeneracje do następnej 😊 Nie patrząc nie kalkulując jak ktoś mógł pobiec, docieram do startu, gdzie już są tłumy zawodników. A nie.... to akurat ludzie wyszli z kościoła, ale żeby tak biegiem? Docieram do miejsca startu i znów ustawiam się w pierwszej linii. Przewodnik w zegarku wgrany, fajnie będzie z kim porozmawiać na trasie. Chociaż widziałem na parkingu kilka osób które również chciały się zmierzyć z trasą ale gdzieś zniknęły. Nie ważne, czas ruszać.



 Na dzieńdobry konkretny podbieg ciągnący się aż do wieży na górze Ferdel. Maksymalne nachylenie dochodzi do 50% więc jest co biegać. Ścieżkę znam oczywiście z roweru, super się tu zjeżdżało ale nigdy nie pomyślałem że będę tu biegł. Wydawać by się mogło że podbieg będzie się dłużył w nieskończoność, jednak jakoś w miarę szybko pojawił się szałas, który wieści że nie będzie już takiej stromizny i można będzie złapać lepszy rytm. Jednak dalej jest pod górę, dodatkowo trochę kamieni, więc wciąż nie ma płynnego rytmu biegowego. Z resztą kiedy on był? Dopiero po minięciu wieży widokowej czyli około trzeciego kilometra mogę się troszkę rozpędzić. Przed rozwidleniem szlaków, wyprzedzam kilka osób, które wystartowały przede mną. Pozdrawiam Panie i Panów.


 
    Biegnę dalej. Za rozwidleniem zacznie się pierwszy zbieg tego dnia. Wcześniej kilka przeskoków przez powalone drzewa i powoli zbliżam się do dobrze mi znanego z roweru jak i z Biegu Beskidnika czarnego szlaku, prowadzącego do polanki w Foluszu. Zbieg nie jest łatwy, ale chyba zaczynam o tym zapominać bo czuję że biegnę z wiatrem w plecy. Jest szybko, jak dla mnie. Oczywiście kilka razy musiałem krzywo stanąć i poczuć ból w nodze, ale lecę dalej. Dobiegam do polanki. Jak się okazuje na najtrudniejszym odcinku z korzeniami kręcę 10 czas na Stravie a drugi tego roku. Jestem w szoku. Ja i zbiegi? Niemożliwe aby pięta achillesowa zaczęła się goić. Z polanki wbijam w żółty szlak i od razu ściana. Zaczynam najdłuższy tego dnia podbieg. 2,5 km przy średnim nachyleniu 15%, W oddali zauważam wspinającego się zawodnika. Jest jakaś motywacja, mam kogo gonić. Dobiegam do kolegi, który również się przepala, zamieniamy kilka słów, niestety ciężko mi się mówi biegnąc (przy nachyleniu 30%) więc przepraszam za bełkot, który mógł się wydobyć z moich ust. Trzymając swoje tempo powolutku Mu uciekam. Gdzieś w połowie podbiegu zrywa się porywisty boczny wiatr i zacina grad. Tak grad. Szkoda że nie wziąłem kasku. Za chwilę jak zacznie mocniej padać to będę miał obolałą głowę jak ptaszek, który lata bez kasku i przywali w okno domu. Na szczęście grad jest malutki, kasku nie potrzeba. Jednak robi się zimno. W tych warunkach docieram do szczytu. Kolejne zaskoczenie, kolejny 10 czas na Stravie, 7 w tym roku na całym podbiegu. Od szczytu trasa do samego Wapiennego będzie prowadziła w dół, z kilkoma niewielkimi hopkami, czyli łatwo nie będzie, ponieważ większość lepiej sobie radzi w dół. Poza tym nogi czują trudy wspinaczki a płuca nie dają o sobie zapomnieć. Grad przestał padać. Zostało aż tylko 8 km do mety. Muszę dać z siebie wszystko. Nie jest to łatwe ale w miarę jakoś mi się biegnie. Raz wolniej, raz szybciej docieram do skrzyżowania szlaków na Barwinoku, do szałasu który kojarzy mi się z toaletą.Chyba była zajęta 😉 W głowie przypominam sobie fragmenty trasy, którą pokonywałem w przeciwnym kierunku. Mijam się z turystami, ruch dziś jak na Krupówkach za czasów świetności. Jest i wieża zwiastująca szybki koniec. Tylko koniec mój czy koniec biegu, tego nie wiem. Wiem tyle że przede mną jak dla mnie trudny zbieg do samej mety. Tutaj mijam się z kolejnymi zawodnikami, którzy zaczęli zmagania trochę później. Same znajome twarze, czuję się prawie jak w domu.  Zaczyna być wąsko, stromo i trochę błotka. Znów spotykam turystów, w najstromszej części zbiegu. Nie mam pojęcia w jaki sposób wykonałem ten slalom między nimi, ale najważniejsze że bezpiecznie i w jednym kawałku dotarłem do wypłaszczenia. Stąd już prawie widać metę. Jestem! Jestem cały i zdrowy, co najważniejsze.  Kolejny sukces. Na segmencie na Stravie, zaczynającym się od wieży na Ferdlu do Wapiennego, zdobywam CR (czyli najlepszy czas), który współdzielę z Sebastianem Ch. (do tej pory nie wiem jak się nazywa i kto to jest). Ale jak się okazało, to na tym zbiegu, który jest stromy i troszkę techniczny, królują kolarze a nie biegacze. Chłopaki co z Wami? Na szczęście na koniec zawodów dwóch zawodników uratowało honor biegaczy 😉 Zostaliśmy z Seba Ch zdetronizowani. Upadek był bolesny 😉 bo o prawie minutę. Gratulacje dla Stanisława, ale jak się o Nim mówi w kręgu osób biegających: "Stanisław to inna liga" 😉 I potwierdzam te słowa, gdyż w moim niebieganiu nie raz ten człowiek był wyczytywany na najwyższy stopień podium. 



    Wrócę jednak do mojego wyniku na drugim etapie przepalenia. 7 miejsce z czasem 1:40:37 i tempem 5:30 min/km to rewelacyjnie. Kolejny raz wynik i miejsce mnie zaskakuje. Do końca pozostały dwie edycje, jest wielu świetnych zawodników, dochodzą nowi  do zabawy, tak więc będzie się działo. Ze swojej strony spróbuję obiecać, że nie będę trenował biegania do kolejnego startu a buty tym razem umyje na myjni używając programu trzeciego plus nabłyszczanie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz