Postanowiłem dziś „nie pobiegać”, napatrzony na relacje
czołowych biegaczy z pierwszej edycji magurskiego przepalenia. Dziś ostatni dzień zmagań. Niestety ze względu
na kowidy, zawody musza być rozegrane w formie czasówki na stravie. Ciekawe –
bo nigdy nie biegłem czasówki. Bez
rywali na trasie, tylko ja, czas na zegarku oraz wgrany ślad trasy aby się nie pogubić.
Trasa, że niby ciekawa, mówili. Patrze, dystans to niecałe 15 km, w tym podejście na Magurę, zwane przez niektórych podbiegiem. Później już tylko w dół (niestety). Wciąż przecież nie potrafię zbiegać. Ale dobrze. Spojrzałem na moje statystyki biegowe w tym roku i wyszło aż 73 km. Co daje około 3,65 km w tygodniu. Więc nie jest źle. Myślę że dam jakoś rade. Lista wyników z dnia na dzień zapełnia się znanymi nazwiskami. Jak widzę co chwilę ktoś podnosi poprzeczkę co raz wyżej. No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Skoro postanowiłem że pobiegnę to pobiegnę. Planem było pojechać wcześniej i schować rower w krzakach ;) Niestety zapomniałem go zabrać ze sobą 😉
Trasa, że niby ciekawa, mówili. Patrze, dystans to niecałe 15 km, w tym podejście na Magurę, zwane przez niektórych podbiegiem. Później już tylko w dół (niestety). Wciąż przecież nie potrafię zbiegać. Ale dobrze. Spojrzałem na moje statystyki biegowe w tym roku i wyszło aż 73 km. Co daje około 3,65 km w tygodniu. Więc nie jest źle. Myślę że dam jakoś rade. Lista wyników z dnia na dzień zapełnia się znanymi nazwiskami. Jak widzę co chwilę ktoś podnosi poprzeczkę co raz wyżej. No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Skoro postanowiłem że pobiegnę to pobiegnę. Planem było pojechać wcześniej i schować rower w krzakach ;) Niestety zapomniałem go zabrać ze sobą 😉
Ustawiam
się na starcie, wokoło same znane nazwiska i twarze …… a nie soryyy to nie tak
to leciało 😉 Tak wiec pojawiłem się w okolicy startu, a tu były znane twarze,
akurat z trasy zbiegło trzech doświadczonych jasielskich biegaczy a za chwilkę pojawił się sam inicjator trasy, który również biegł i zrobił bardzo dobry
czas. Powymienialiśmy spostrzeżenia, podpytałem o warunki na trasie i udałem się
w kierunku startu. Pomyślałem sobie, co
ja tu robię? Przecież jak to biec na maxa jak Cie nikt nie widzi, nikt nie
doceni Twojego wysiłku, nikt nie będzie klaskał, nikt nie powie na mecie, że
zajebiście było…. No „jak”? W końcu się zmusiłem i wystartowałem. Trasa od
początku łagodnie w górę. Czuje że tempo takie średnie, że mógłbym mocniej, no
ale wiem że będzie ciężko dopiero później. Do Przełęczy Owczary jakoś
doczłapałem, ostro w prawo i zaczyna się podbieg pod Magurę. Wg wysokościówki
jest on jakby podzielony. Stromo, średnio stromo i zajebiście stromo. Trzeba
zachować siły. Biegnę, chociaż wiem, że to nie jest to co powinienem. Jest
ciężko, krok biegowy powolny ale biegnę. W najstromszym momencie mija mnie
turysta i pyta czy nie lepiej maszerować a nie biegać. Nie umiałem Mu
odpowiedzieć sensownie gdyż serce uciekło do nogawki a płuca trzymałem rękach
aby nie spadły na błoto. W końcu się wypłaszcza i widać szczyt Magury, na
którym skręcam w prawo i zaczyna się zbieg. Pomyślałem sobie „nie chce mi się”.
Ale te myśli za chwile zastąpiły inne: „no ruszaj się, ruszaj”. Niestety nogi
po podbiegu za bardzo nie chciały się ruszać. Czuje że jest w dół ale tempo
znów średnie. Jednak po chwili zaczynam się rozkręcać i jakoś leci z górki. Co chwile zerkam na zegarek jak prowadzi ślad, gdyż ma być jakaś nawrotka przy
kapliczce. Oczywiście opis trasy przeczytałem 5 godzin po biegu. Była
kapliczka, była nawrotka. Wcześniej zrywka drzewa i błoto. Moje „wspaniałe” i
niszczące stopy speedcrossy nawet dają rade na błocie.Lekka hopka i dalej w
dół. Jakoś tego nie lubię, czuje że mi nie wychodzi. Wiem że da się szybciej
ale nie dziś, nie ja. Niby czasem tempo poniżej 4 min/km ale co to jest jak
ludziska biegają takim tempem po płaskim. Zaczynam odmierzać kilometry do mety,
ostatnie 2. Niby to niewiele ale trwa wieczność. Miedzy czasie mijam stado owiec
oraz psy wraz z Bacą –czy jak się tam zwie. Wiktor na starcie mnie poinformował
że owieczki mogą blokować trasę a pieski mogą mnie pogonić. Owieczki już się pasły
na trawce, a pieski jakoś nie miały ochoty nauczyć mnie konkretnych sprintów,
wiec niezmienionym tempem podążałem w kierunku mety. Ostatnie metry biegłem
chyba pół dnia. W dodatku asfalt. Szukam tej kreski i szukam i nie ma. W końcu
pojawiła się pomarańczowa linia, za którą automatycznie zwolniłem tempo. Jednak
trzeba było dotruchtać parę metrów aby być pewnym że Strava zaliczy segment.
Udało się. Koniec męczarni. Oczywiście chcę jak najszybciej poznać swój wynik i
zgrać aktywność na Strave, niestety "takie buty", że brak zasięgu. Czas i tempo z
zegarka nie są czasem segmentu. Wiem że wynik może być dobry. Trzeba zjechać do
cywilizacji i złapać zasięg. Miedzy czasie porobiłem sobie zdjęcia bucików,
które podczas biegu z miła chęcią, zjadają moje paluszki i piętę. "takie buty". Oto one, już
wiadomo jakich nie kupować:
Fajne co? 😉
Może bieżnik i podeszwa są super ale wygody i komfortu im
brakuje. "Co zrobisz jak nic nie zrobisz?" jak to mawiają podczas wigilijnego spotkania rodzinnego, więc muszę je dobiegać dopóki nie umrą śmiercią biegacza. Niestety ubolewam również, że nie zrobiłem sobie zdjęć w rzepaku,
przecież bez takiej foty aktywność pozostaje
niezaliczona. Niestety w kwestii fotografii sportowej wiele jeszcze się muszę
nauczyć ale obiecuje poprawę i będę więcej pstrykał podczas biegów, aby uchwycić
wszystko co najważniejsze:
Podsumowując bieg, bo do tego dążę to udało się go ukończyć
na 10 miejscu, co jest dla mnie zaskoczeniem, bo przed startem pierwszą dwudziestkę
brałbym w ciemno. Mój czas to 1:12:12 z tempem 4:56 min/km. Trasa rewelacyjna pod
względem widokowym na pewno, tylko że ja nic nie widziałem oprócz błotka,
szutrów, kamieni i tego co pod nogami. (węża nie spotkałem). Czy pobiegnę w
kolejnym etapie? Nie wiem, może znów powiem sobie że „nie chce mi się” i
zamiast latać po lasach to wybiorę rower? Przecież ja nie biegam 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz