niedziela, 17 maja 2020

Przepalenie magurskie


Postanowiłem dziś „nie pobiegać”, napatrzony na relacje czołowych biegaczy z pierwszej edycji magurskiego przepalenia. Dziś ostatni dzień zmagań.  Niestety ze względu na kowidy, zawody musza być rozegrane w formie czasówki na stravie. Ciekawe – bo nigdy nie biegłem czasówki.  Bez rywali na trasie, tylko ja, czas na zegarku oraz wgrany ślad trasy aby się nie pogubić.
Trasa, że niby ciekawa, mówili. Patrze, dystans to niecałe 15 km, w tym podejście na Magurę, zwane przez niektórych podbiegiem. Później już tylko w dół (niestety). Wciąż przecież nie potrafię zbiegać. Ale dobrze. Spojrzałem na moje statystyki biegowe w tym roku i wyszło aż 73 km. Co daje około 3,65 km w tygodniu. Więc nie jest źle. Myślę że dam jakoś rade. Lista wyników z dnia na dzień zapełnia się znanymi nazwiskami. Jak widzę co chwilę ktoś podnosi poprzeczkę co raz wyżej. No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Skoro postanowiłem że pobiegnę to pobiegnę.  Planem było pojechać wcześniej i schować rower w krzakach ;) Niestety zapomniałem go zabrać ze sobą 😉


                Ustawiam się na starcie, wokoło same znane nazwiska i twarze …… a nie soryyy to nie tak to leciało 😉 Tak wiec pojawiłem się w okolicy startu, a tu były znane twarze, akurat z trasy zbiegło trzech doświadczonych jasielskich biegaczy a za chwilkę pojawił się sam inicjator trasy, który również biegł i zrobił bardzo dobry czas. Powymienialiśmy spostrzeżenia, podpytałem o warunki na trasie i udałem się w kierunku startu.  Pomyślałem sobie, co ja tu robię? Przecież jak to biec na maxa jak Cie nikt nie widzi, nikt nie doceni Twojego wysiłku, nikt nie będzie klaskał, nikt nie powie na mecie, że zajebiście było…. No „jak”? W końcu się zmusiłem i wystartowałem. Trasa od początku łagodnie w górę. Czuje że tempo takie średnie, że mógłbym mocniej, no ale wiem że będzie ciężko dopiero później. Do Przełęczy Owczary jakoś doczłapałem, ostro w prawo i zaczyna się podbieg pod Magurę. Wg wysokościówki jest on jakby podzielony. Stromo, średnio stromo i zajebiście stromo. Trzeba zachować siły. Biegnę, chociaż wiem, że to nie jest to co powinienem. Jest ciężko, krok biegowy powolny ale biegnę. W najstromszym momencie mija mnie turysta i pyta czy nie lepiej maszerować a nie biegać. Nie umiałem Mu odpowiedzieć sensownie gdyż serce uciekło do nogawki a płuca trzymałem rękach aby nie spadły na błoto. W końcu się wypłaszcza i widać szczyt Magury, na którym skręcam w prawo i zaczyna się zbieg. Pomyślałem sobie „nie chce mi się”. Ale te myśli za chwile zastąpiły inne: „no ruszaj się, ruszaj”. Niestety nogi po podbiegu za bardzo nie chciały się ruszać. Czuje że jest w dół ale tempo znów średnie. Jednak po chwili zaczynam się rozkręcać i jakoś leci z górki. Co chwile zerkam na zegarek jak prowadzi ślad, gdyż ma być jakaś nawrotka przy kapliczce. Oczywiście opis trasy przeczytałem 5 godzin po biegu. Była kapliczka, była nawrotka. Wcześniej zrywka drzewa i błoto. Moje „wspaniałe” i niszczące stopy speedcrossy nawet dają rade na błocie.Lekka hopka i dalej w dół. Jakoś tego nie lubię, czuje że mi nie wychodzi. Wiem że da się szybciej ale nie dziś, nie ja. Niby czasem tempo poniżej 4 min/km ale co to jest jak ludziska biegają takim tempem po płaskim. Zaczynam odmierzać kilometry do mety, ostatnie 2. Niby to niewiele ale trwa wieczność. Miedzy czasie mijam stado owiec oraz psy wraz z Bacą –czy jak się tam zwie. Wiktor na starcie mnie poinformował że owieczki mogą blokować trasę a pieski mogą mnie pogonić. Owieczki już się pasły na trawce, a pieski jakoś nie miały ochoty nauczyć mnie konkretnych sprintów, wiec niezmienionym tempem podążałem w kierunku mety. Ostatnie metry biegłem chyba pół dnia. W dodatku asfalt. Szukam tej kreski i szukam i nie ma. W końcu pojawiła się pomarańczowa linia, za którą automatycznie zwolniłem tempo. Jednak trzeba było dotruchtać parę metrów aby być pewnym że Strava zaliczy segment. Udało się. Koniec męczarni. Oczywiście chcę jak najszybciej poznać swój wynik i zgrać aktywność na Strave, niestety "takie buty", że brak zasięgu. Czas i tempo z zegarka nie są czasem segmentu. Wiem że wynik może być dobry. Trzeba zjechać do cywilizacji i złapać zasięg. Miedzy czasie porobiłem sobie zdjęcia bucików, które podczas biegu z miła chęcią, zjadają moje paluszki i piętę. "takie buty". Oto one, już wiadomo jakich nie kupować: 



Fajne co? 😉
Może bieżnik i podeszwa są super ale wygody i komfortu im brakuje. "Co zrobisz jak nic nie zrobisz?" jak to mawiają podczas wigilijnego spotkania rodzinnego, więc muszę je dobiegać dopóki nie umrą śmiercią biegacza.  Niestety ubolewam również, że nie zrobiłem sobie zdjęć w rzepaku, przecież bez takiej foty aktywność  pozostaje niezaliczona. Niestety w kwestii fotografii sportowej wiele jeszcze się muszę nauczyć ale obiecuje poprawę i będę więcej pstrykał podczas biegów, aby uchwycić wszystko co najważniejsze:




Podsumowując bieg, bo do tego dążę to udało się go ukończyć na 10 miejscu, co jest dla mnie zaskoczeniem, bo przed startem pierwszą dwudziestkę brałbym w ciemno. Mój czas to 1:12:12 z tempem 4:56 min/km. Trasa rewelacyjna pod względem widokowym na pewno, tylko że ja nic nie widziałem oprócz błotka, szutrów, kamieni i tego co pod nogami. (węża nie spotkałem). Czy pobiegnę w kolejnym etapie? Nie wiem, może znów powiem sobie że „nie chce mi się” i zamiast latać po lasach to wybiorę rower? Przecież ja nie biegam 😉


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz