piątek, 24 kwietnia 2020

Maraton na podwórku (by Sebastian Lama)



Zaczelo sie od glupiego filmiku znalezionego w necie. SZOK! Francuz przebiegl maraton na balkonie podczas kwarantanny! No dobra, balkonu niestety nie mam... ale ogrodek dwa razy dluzszy jest do dyspozycji. Myslalem przez pare chwil, i mysle "A co mi zaszkodzi? Przeciez trenuje na ultramaratony, uwielbiam biegac, mam mnostwo czasu - czemu nie?"
Piszac post na Facebooku, mysle "Czy na prawde chce to zrobic? Moze powiem ze zrobie transmisje a potem sklamie ze mam problemy techniczne, i przejade te 42.2km rowerem po ogrodzie nagrywajac bieg na Stravie? Czy naprawde chce mi sie prawie dwa tysiace okrazen ogrodka truchtac?" I wtedy glosy w glowie powtarzaja "to jest Twoja szansa, zrob to" no i klik. Post dodany. Tetno maksymalne, a siedze na kanapie... Mysle, jak to odbiora ludzie? Pewnie pomysla ze jestem jakis, zryty, dziwny, co jest ze mna nie tak, co mi odwalilo do glowy, po co sie meczyc, czy to tego warte... No dobra, niech hejtuja, moze bedzie fajnie... Nikt z nich tak nie biegal wiec co moga o tym wiedziec.





Przyszla godzina 11:30, dzien 11 kwietnia a ja jak zwykle przygotowany... nie jestem. Czemu? Dopiero co wstalem i wpieprzam owsianke. Rozgrzewka? Bieg do sklepu po czekolade i izotonika, sztuk - wiele. Lepiej miec niz nie miec. Wskazowka zbliza sie 12tej, wiec trzeba ustawic telefon bo bez transmisji na zywo sie nie obejdzie, przeciez obiecalem. Wlaczam transmisje - czas starr. Przechodzi mnie mysl - a moze jednak poudawac, wiem ze prima aprilis w poprzednim tygodniu byl, ale ciekawe ilu by sie nabralo? Nie no... trzeba biegac, przechlapane. Pierwsze 5kilometrow bulka z maslem, raz na kilometra lyczek i czuje sie swietnie, pomimo nie sprzyjajacych kondycji - 22stopni, zarzy slonce i zero wiatru. Nastepna piatka tez nie najgorzej, czuje sie swietnie, jest ladny dzien, biegam, co wiecej mowic. Od dyszki dochodzi do mnie ze to dopiero bedzie wymagajace. Dopiero kwartal dystansu, a juz minela godzina, przeciez ja tu do zmroku bede biegal w tym tempie... Ciagle nawracanie zaczynam odczuwac na stopach, juz w paru miejscach mam odciski, a dystans pol maratonowego nie widac nawet za horyzontem. Nudne takie bieganie w kolko, dobrze ze mam silna glowe bo juz bym dawno wymiekl, jak wiem ze mam cos gotuje pysznego z ja jestem 5 metrow od kuchni a nie moge przestac biegac. Mowi sie "no coz". Zbliza sie 21.1km. Robie mala przerwe 5minutowa aby zbadac odcisk, dopelnic plyny i zjesc batona, przeciez nie bieglem do sklepu nadaremno...

Wracam, wyzdrowialy jakbym skorzystal z drugiego zycia. Do 30km leci dobrze, slabiej niz wczesniej, ale biegne. Wybija na zegarku 30km. Biore mala przerwe bo zmeczenie juz odczuwalne, i glowa juz zaczyna wariowac. Prosze o rodzine aby wyszli na zewnatrz pokibicowac i zmotywowac, ale tez w razie awarii, gdyby mi sie cos stalo. Kazdy kilometr to meka, zero rytmu, tetno coraz wyzsze, cialo sie przegrzewa jak samochod bez chlodnicy, trace moc. Zwidy mnie dopadaja, zaczynam myslec o rzeczach ktorych nie chcialbym myslec. Wiem jednak jedno - jesli to ukoncze, nigdy, ale to nigdy, nie bede tego powtarzac, nawet za pieniadze. Wybija magiczna czworka z przodu, zaczyna mnie dopadac skurcz w prawej czworce i udzie. Zwalniam do tempa pieszego, oby ukonczyc. Odliczam okrazenia, mete juz widze - bedzie w ogrodzie hehe. Wybija 42, dolacza do mnie brat na ostatnie pare okrazen. Nie powiem ze nie, lekka lezka w oku mi sie kreci. Motywujace. Biegne ile moge, jesli upadne to sie doczolgam, ale ukoncze, bo jak na Stravie nie bedzie to... to wiecie co to oznacza. I... finisz. Wreszcie! O Jezu! Teraz tylko zrobic tak ze 10 kilometrow na ochloniecie.😈

Relacja z całego biegu na facebooku:

Relacja na Facebook

Zobacz na stravie

Sebastian Gryzło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz