czwartek, 10 sierpnia 2023

Ultramaraton Magurski - Maraton 42 KM (44)

 
Jak zawsze, jak do każdego biegu znów się nie przygotowywałem, nie trenowałem, tylko czasem , bez jakiejkolwiek regularności, bawiłem się w sport. Długo się zastanawiałem, który dystans wybrać na "Magurskim". Były dwie opcje - 42km lub 72 km. Okazało się jednak, że wymiękłem i wybrałem dystans sprinterski a nie ultra, tak więc nie jestem ulrtasem. 




Jak zawsze na Magurskim, start jest w środku nocy czyli tym razem o 6 rano. Przed startem pozowałem do wielu zdjęć, uśmiechałem się, bywałem poważny a tu sie okazało że to nadciąga burza i po prostu sie błyska. No nic, sprawdzając prognozy, to 90%, że przejdzie bokiem. Ustawiam się na starcie i za chwilkę ruszamy. Jak to bywa u mnie, starty mam mocne i jak zawsze prowadze. Dobre i 100 metrów. Po chwili wbiegamy na łąkę i spadam na 2 pozycję, ale jednak w miare trzymam tempo i na pierwszą hopkę wbiegamy we dwóch. Przed nami podbieg na Przełęcz Hałbowską, tam łatwo nie będzie. Niestety tempo jest za mocne jak dla mnie i odpuszczam, gdzie za raz jestem doścignięty przez trzeciego zawodnika. Ten jednak trzyma sie za mną i nie wyprzedza. Na przełęczy dopada Nas kolejny zawodnik, jednak co się okazuje to był chwilę temu prowadzący stawkę. Zgubił się lecz szybko wrócił na normalne tory i Nas dogonił. Na podbiegu pod Kamień, chłopaki mi uciekają. No nic, przecież tempo mają o wiele lepsze od mojego więc walki to nie widzę. W głowie narodził się plan na reszte biegu: "utrzymać 3 miejsce". Oczywiście to pierwsze kilometry, a ja juz dzielę skóre na niedźwiedziu, no ale skoro Magurski ma w logo miśka to na kim mam dzielić? Na szczycie obok Kamienia, przed zbiegiem, zapadają ciemności. Myślę sobie czy to juz wieczór? Czy ja juz tak długo biegne? Jak sie okazało nad górą Kamień zawisła konkretna chmurka, z której zaczeły sie sypać pioruny. Nareszcie jakas atrakcja, nie bedę sie nudził. Będzie ciekawie - pomyślałem i gonie w dól, po stromym i technicznym odcinku czerwonego szlaku. 




U podnóży zbiegu doganiam "drugiego" i szybko wyprzedzam starając sie powiekszyć przewagę. Na płaskim jednak jest lepszy i ucieka na ok 30 sekund. Drugi zbieg do Kątów. Tu w końcu należą sie zajebiste brawa dla Organizatorów za załatwienie doskonałych warunków pogodowych - wpisowe nie poszło na marne i dla takich warunków jestem skłonny zapłacic podwójną stawkę, rezygnując z bufetów i pakietów startowych. Z nieba nie pada, nie leje tylko napier*ala deszczem :) Pioruny są wszędzie wokoło. Jest genialnie, mam uśmiech wokoło głowy. Przed Kątami znów doganiam drugiego zawodnika, który jednak ma odmienne zdanie niż ja co do efektów świetlnych na niebie. No trudno. Mnie tam się podoba. Będzie co opowiadać. Zaczynamy podbieg na Grzywacką. Tu ku memu zdziwieniu, z bocznej altanki, wychyla sie pierwszy zawodnik i pyta sie czy lecimy na góre i czy sie nie boimy. Staram sie Go uspokoić stwierdzeniem, że wieża na Grzywackiej jest metalowa i jest wyżej niż my, więc prawdopodobieństwo trafienia jej przez pioruna jest troszkę większe niż w Nas więc śmiało może kontynuować podróż. I tak we trzech lecimy na góre. W połowie podbiegu mijamy fotografów uciekających w dół. No i coż to za pech! Nie będzie foty z biegu. A ja się ogoliłem przed startem aby wyjść doskonale, aby trafić na pierwsze strony magazynu ULTRA. Według mnie fotograf niezależnie od pogody i warunków, powinien stać na szczycie i robić zdjęcia. Bo przecież jak nie będzie foty, to nikt nie uwierzy, że biegłem a tym bardziej że było błoto po kolana.





Końcówka podbiegu na Grzywacką, załącza mi się tryb "ultra", czyli włączam 6 bieg i "klepie " swoje jak stary diesel, wkręcając się w swoje tempo. Chłopaki są za mocni i w mgnieniu oka uciekają w stronę Łysej Góry. A może uciekają przed piorunami? W samotności wbiegam na Łysą Górę.  Burza zaczyna słabnąc, co mnie martwi. Bo wiem, że może za chwilę wyjść słonce a wtedy umrę jak wampir z pierwszym jego promieniem. Na szczęście pada cały czas. Zaczynam wyprzedzać ostatnich zawodników z dłuższego dystansu, którzy wystartowali godzinę przede mną. Szlak do Iwli mija dość szybko, chyba dlatego, że spotykam coraz więcej zawodników z "siedemdziesiątki". Wpadam na bufet w Iwli gdzie obsługa ogarnia wszystko w tempie zmiany kół przez mechaników w boxie podczas wyścigów formuły 1. Stoły na bufecie są pełne. Całe szczęście, że długi dystans nie wyjadł wszystkiego. Oni chyba nic nie jedli, albo obsługa z pod lady dokłada wszystko co tylko może. Dobrze że w sumie wziąłem tylko banana i pomarańcze, bo co lepsze zostawiłem dla zawodników za mną aby Im nie brakło.

Z Iwli wbijamy w szlak w stronę góry Chyrowa. Jest mi on znany z maratonów rowerowych. Trasa w tym miejscu ZAWSZE była mokra. Ale nie ma się czym przejmować, przecież jest taka sama dla wszystkich. Okrążam Chyrową i wybiegam na łąkę, skąd trasa prowadzi w dół do wsi Chyrowa. Trochę mi się ciągnie ten zbieg. Chyba dlatego, że nie jest techniczny tylko równy, szeroki i na otwartym terenie. Po zbiegu zaczynam odczuwać odpływ sił. Biegnie mi się troszkę ciężej. Myślę sobie, że to wszystko przez to, że nie zjadłem kanapki na bufecie. Wyciągam więc czekoladę i próbuje się poratować. Wbijam się na szeroką szutrówkę, prowadzącą do Myscowej. Kolejny odcinek, którego nie lubię, ponieważ również go znam i wiem, że będzie się dłużył. I tak było. Czy w górę, czy w dół, czuję, że nie jest to moje tempo. Jest jakby troszkę za wolno. Ale w głowie cały czas trzymam się planu, bo przecież wciąż jestem trzeci i kilkaset metrów za mną nie widać nikogusieńko. Docieram do drugiego bufetu w Myscowej. Tam wcinam pomidory z solą i banana. Przede mną kilka km płaskiego asfaltu. Tego się obawiałem na tej trasie gdyż wiem, że konkurencja jest wybiegana i tutaj na pewno stracę. W końcu skręt z asfaltu wprost przez rzekę, której poziom lustra wody pozostawia wiele do życzenia. Osobiście uważam, że na czas biegu powinien być tu wybudowany most. Przecież to było do przewidzenia, że po takich opadach stan rzek gwałtownie się podniesie. No nic, mówi się trudno. Idę przez rzekę. O dziwo poziom rzeki jest ledwo wyżej kolana. A znam takich co  woda ledwo by Im kostki zakryła. 

Teraz tylko pozostało dostać się do szlaku - podbiegu - na Kamień i w dół do mety. Niestety ten podbieg a raczej podejście jest strome i troszkę techniczne, na szczęście nie aż takie długie. Nie ciągnie się w nieskończoność, a powiedziałbym, że nawet szybko mija. Jest i szczyt. Pozostało już tylko zbiec do mety. Niestety nogi już się nie kręcą fajnie. Czuję, że czegoś brakuje. Nie mogę się wbić w swoje tempo. Jednak jakoś biegnę. Dobrze, że moja trasa połączyła się z trasą 20km. Głowa mogła się zająć tym, że wyprzedzam zawodników z krótkiego dystansu. W ten sposób dobiegam na metę z czasem 04:56:42 W tym momencie dowiaduję się że wbiegłem na metę jako drugi zawodnik!! Jak widać nie jestem taki świetny, bo to drugie miejsce zawdzięczam temu, iż konkurent się pogubił. Szkoda, że pomylił trasę z trasą 20km, bo naprawdę co do oznaczeń to nie mogę powiedzieć nic złego. Zaznaczam tutaj, że nie biegłem z trackiem i może za złamanie tej części regulaminu nie zostanę zdyskwalifikowany? Ale na swoje usprawiedliwienie ma to, że tracka mam w zegarku do dziś i w chwili zagrożenia, czy też zgubienia się, potrafię go uruchomić i wrócić gdzie trzeba. 




Reasumując: Mój wynik zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Miejsce drugie, to miejsce które w momencie startu nie przeszło mi nawet przez myśl, bo wokoło byli sami doskonali zawodnicy. Jedynym wytłumaczeniem mojego podium może być tylko pogoda, która tego dnia była idealna. 

Statystyki:

Dystans biegu: 44,48km

Przewyższenia: 1,717m

Czas: 04:56:42

Tempo: 6:40 min/km

Miejsce: 2 m / 2 open

Średnie tętno: 161 hr


Zobacz aktywność w serwisie STRAVA


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz